Od dwóch lat prokuratura bada, czy doszło do oszustw przy dostawach komputerów dla szkół. Efekt: 300 tomów akt, które teraz analizują biegli.
— To ogromne śledztwo, które dotyczy 9 umów. W tej chwili zebrano materiał dotyczący realizacji 2 kontraktów. Liczy 300 tomów akt. Przekazano materiał do oceny biegłym z zakresu księgowości i finansów — informuje Irena Mazurkiewicz-Kondrat, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
W kontraktach uczestniczyły m.in. wszystkie największe polskie grupy informatyczne: Asseco Poland, Sygnity i Comarch. Ale zarzuty raczej nie grożą przedstawicielom giełdowych spółek, tylko urzędnikom Ministerstwa Edukacji Narodowej i dyrektorom szkół.
Sprawa dotyczy realizacji kilku kontraktów na łączną kwotę blisko 400 mln zł z unijnego programu wyposażenie szkół i bibliotek w pracownie internetowe (łącznie cały program był wart 1,5 mld zł). Doniesienie do prokuratury złożył jesienią 2006 r. Roman Giertych, ówczesny minister edukacji. Ale sprawę zapoczątkował Michał Seweryński, poprzedni minister edukacji, który na początku 2006 r. poprosił Najwyższą Izbę Kontroli (NIK) o analizę przetargów po sygnałach o nieprawidłowościach.
Wstępny raport NIK przekazał MEN po wakacjach 2006 r. Według ustaleń inspektorów doszło do poważnych nieprawidłowości: w tym płacenia za dostawy przed ich sprawdzeniem, rezygnacji z naliczania kar umownych za nieterminowe dostawy oraz niekorzystnych zmian części umów. W efekcie Roman Giertych zrobił "czystkę" w działach odpowiedzialnych za te przetargi, sprawę skierował do prokuratury, a unijne zamówienia stanęły na kilka miesięcy. Urzędnicy odpowiedzialni za rzekome nieprawidłowości uważali, że zarzuty są bardzo niesprawiedliwe, a cała afera wyssana z palca.
— Mieliśmy jeden z największych unijnych programów, a prawo zamówień publicznych było tak niedobre, że pozwalało na blokowanie przetargów miesiącami. Byliśmy zmuszeni prosić firmy, by nie torpedowały procedur, a potem podpisywać umowy w ostatniej chwili, bo pieniądze by przepadły — tłumaczył "Pulsowi Biznesu" jeden z urzędników.
MEN powinien wydać do końca grudnia 2006 r. blisko 800 mln zł. Do sierpnia 2006 r. nie rozstrzygnął ani jednego przetargu i nie wydał ani złotego z tej puli. Dopiero jesienią procedury ruszyły, firmy ich nie protestowały i zrezygnowały z ostrej rywalizacji. Mimo to resort miał ogromne problemy z wydaniem pieniędzy.
— Do 20 grudnia resort musiał zagospodarować część budżetową pieniędzy wysokości prawie 100 mln zł. Gdyby tego nie zrobił, pieniądze by przepadły i byłby problem proceduralny z zapewnieniem krajowego wkładu potrzebnego do uruchomienia unijnych funduszy. Dlatego przy części płatności nie dochowano procedur — mówi jeden z informatorów "Pulsu Biznesu".
NIK ustalił, że płatności prawie 400 mln zł nastąpiły bez sprawdzenia, czy dostawy zostały przeprowadzone prawidłowo.
— Projekt zakończył się sukcesem. Gdyby nie działania urzędników, pieniądze by przepadły, a cała sprawa zakończyłaby się skandalem. Ale oczywiście lepiej urzędników uczyć, by trzymali się tylko procedur, nie wychylali się i nie angażowali, zapisując kolejne porażki — mówi przedstawiciel jednej z firm realizujących kontrakty.
Roman Giertych przed złożeniem doniesienia do prokuratury twierdził, że działań urzędników nie można w ten sposób tłumaczyć.
— Jakiekolwiek tłumaczenie sprawy chęcią lepszej absorpcji pieniędzy unijnych jest czymś niepoważnym, niezrozumiałym w sensie prawnym — ocenił minister.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Cień Giertycha wisi nad szkołami