Pierwszy strajk internetowy. W środę zniknęła Wikipedia

Pierwszy strajk internetowy. W środę zniknęła Wikipedia
Fot. Adobe Stock. Data dodania: 20 września 2022

W internecie to historyczny moment - w środę na całą dobę ma zgasnąć anglojęzyczna Wikipedia. To protest przeciwko antypirackiej ustawie forsowanej przez Hollywood w amerykańskim Kongresie.

- Po raz pierwszy Wikipedia bierze udział w takim proteście i nie była to łatwa decyzja - pisze w liście Sue Gardner, szefowa fundacji Wikimedia kierującej największą internetową encyklopedią. Na świecie to jedna z najczęściej odwiedzanych stron, w Polsce korzysta z niej co miesiąc 9-10 mln użytkowników.

Wyłączenie Wikipedii to protest przeciwko dwóm ustawom antypirackim: Stop Online Piracy Act (SOPA), nad którą pracuje Kongres, i senatorską Protect IP Act (PIPA).

- Jeśli zostaną przegłosowane, zagrożą wolnemu i otwartemu internetowi łącznie z Wikipedią - pisze Gardner.

Do protestu dołączyło blisko 70 firm, w tym internetowi giganci: Google, Facebook, eBay, Yahoo!, LinkedIn, Zynga czy AOL. Dziś na dobę zamilknie też bardzo popularny w USA Reddit (nie będzie nowych linków), a Google na swojej stronie głównej zamieści link do strony z protestem. Protestują też inwestorzy, wysyłając do Kongresu czytelny sygnał: "Ustawy przejdą, nie inwestujemy w startupy, za duże ryzyko".

O co chodzi w krucjacie antypirackiej? SOPA pojawiła się jesienią 2011 r. jako pomysł kongresmena Lamara Smitha (Republikanie). W zamyśle ma chronić właścicieli praw autorskich i dać administracji USA oraz branży filmowej czy fonograficznej potężny oręż, pozwalając na blokowanie zagranicznych serwisów, dziś poza jurysdykcją USA. O ile służyłyby one do łamania prawa autorskiego (np. nielegalnego rozpowszechniania plików z muzyką, grami czy filmami) lub dało się je podciągnąć pod paragraf o pomocnictwie w łamaniu prawa. Według ustawy nielegalny streaming stałby się przestępstwem kryminalnym zagrożonym karą pięciu lat więzienia (za dziesięć przewinień w ciągu pół roku).

Punktów zapalnych jest wiele, np. amerykański Departament Sprawiedliwości lub właściciel praw mógłby zażądać nakazu sądowego. Z nakazem prokurator zażądałby z kolei od operatora internetowego, by jego klienci nie mogli wejść na dany serwis. Co więcej, mógłby też zakazać reklamodawcom oraz pośrednikom w płatnościach prowadzenia interesów z właścicielem takiej strony. Wyszukiwarkom - wyświetlania linków do tych stron. Zamiast usuwać pojedyncze materiały, co już dziś jest możliwe i praktykowane, odcinano by cały serwis od klientów i finansowania, i w zasadzie przestawałby on istnieć. - To tak jak podejmować akcję przeciw Fordowi tylko dlatego, że w napadzie na bank użyto mustanga. Tym ustawom trzeba położyć kres, jeśli chcemy chronić swobodę wypowiedzi i innowacje w internecie - mówi współzałożyciel Reddit

Inny problem: w świetle nowych ustaw nielegalne stałyby się narzędzia do anonimowego poruszania się po sieci, w tym i takie, które organizacje wspierane przez władze USA dostarczają aktywistom walczącym o demokrację w Iranie czy Chinach.

Co więcej, ustawa przewiduje immunitet dla sieci reklamowych czy operatorów, gdyby niesłusznie odcięli legalny serwis. Wystarczy, że działają "w dobrej wierze", opierając się na "wiarygodnych przesłankach". A to, sugerują przeciwnicy SOPA, szybko zamieni się w koncert życzeń Hollywood i branży muzycznej - powstaną czarne listy serwisów, a operatorzy zaczną je wycinać bez udziału sądów.

MPAA i IFPI, organizacje skupiające branżę filmową i fonograficzną, widzą to inaczej. Twierdzą, że chronią tylko miejsca pracy w swoim sektorze i nie chcą pozwolić, by na treściach zarabiali nielegalni pośrednicy.

W raporcie firmy Envisional (na zlecenie NBC Universal) oszacowano, że aż 23,8 proc. ruchu w internecie to nielegalna dystrybucja treści. Według Nielsena w Brazylii czy Hiszpanii ponad 40 proc. internautów przynajmniej raz w miesiącu odwiedza takie strony. Co prawda przychody z kin rosną, ale jak podaje IFPI, mimo aż tysiąckrotnego wzrostu przychodów ze sprzedaży cyfrowej muzyki w latach 2004-10 do 4,6 mld dol., przychody całej branży w tym czasie spadły o 31 proc. I coraz mniej jest debiutantów.

W weekend w sukurs przeciwników ustaw przyszedł Biały Dom. Administracja Obamy ogłosiła, że generalnie wspiera prawa twórców, ale nie poprze prawa, które "zmniejsza wolność wypowiedzi, zmniejsza poziom cyberbezpieczeństwa i podważa fundamenty dynamicznego, innowacyjnego, globalnego internetu".

Lamar Smith ogłosił, że fragmenty o blokowaniu stron zostają usunięte. "Będziemy szukali sposobów na to, by zagraniczne serwisy nie mogły sprzedawać lub dystrybuować nielegalnych treści wśród amerykańskich konsumentów". Torpedę odpalił za to Rupert Murdoch, właściciel koncernu News Corp. Na serwisie Twitter, gdzie niedawno założył konto, napisał, że administracja Obamy właśnie kłania się "płatnikom z Doliny Krzemowej", a potem krytykował największego z nich - Google'a. "Liderem piratów jest Google, które wyświetla filmy za darmo, sprzedaje [reklamy] wokół nich. Nic dziwnego, że miliony idą na lobbing". W końcu wstukał w wyszukiwarkę Google hasło "Mission Impossible". "Wow, kilka stron oferujących linki do filmu za darmo. Co było do udowodnienia".

Google szybko się odgryzł. - To nonsens - mówi rzeczniczka koncernu serwisowi Cnet, dodając, że w 2011 r. koncern usunął z listy wyszukiwań 5 mln stron internetowych, które naruszały prawo. I wydał ponad 60 mln dol. na walkę z reklamami (chodzi o tzw. linki sponsorowane wyświetlające się w wyszukiwarce).

Przed weekendem główny promotor PIPA Patrick Leahy zaproponował, by "pozytywne i negatywne efekty zapisów o blokowaniu stron przestudiować, nim zostaną wdrożone, aby móc skupić się na innych ważnych zapisach".

Dlaczego to akcja na skalę światową, a nie tylko w Ameryce? I dlaczego teraz, gdy wydaje się, że nastąpił taktyczny odwrót? - Tak naprawdę sądzimy, że SOPA wcale nie odchodzi, a PIPA jest wciąż aktywna. A poza tym obie ustawy to tylko przykład znacznie szerszego problemu. Na całym świecie widzimy próby ustawodawcze, których celem jest walka z internetowym piractwem, ale idą one w taką stronę regulowania internetu, który zagraża wolności - tłumaczy Sue Gardner.
×

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU JEST DOSTĘPNA DLA SUBSKRYBENTÓW STREFY PREMIUM PORTALU WNP.PL

lub poznaj nasze plany abonamentowe i wybierz odpowiedni dla siebie. Nie masz konta? Kliknij i załóż konto!

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu

Podaj poprawny adres e-mail
W związku z bezpłatną subskrypcją zgadzam się na otrzymywanie na podany adres email informacji handlowych.
Informujemy, że dane przekazane w związku z zamówieniem newslettera będą przetwarzane zgodnie z Polityką Prywatności PTWP Online Sp. z o.o.

Usługa zostanie uruchomiania po kliknięciu w link aktywacyjny przesłany na podany adres email.

W każdej chwili możesz zrezygnować z otrzymywania newslettera i innych informacji.
Musisz zaznaczyć wymaganą zgodę

KOMENTARZE (0)

Do artykułu: Pierwszy strajk internetowy. W środę zniknęła Wikipedia

NEWSLETTER

Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu.

Polityka prywatności portali Grupy PTWP

Logowanie

Dla subskrybentów naszych usług (Strefa Premium, newslettery) oraz uczestników konferencji ogranizowanych przez Grupę PTWP

Nie pamiętasz hasła?

Nie masz jeszcze konta? Kliknij i zarejestruj się teraz!