Polska wlecze się w ogonie telekomunikacyjnej Europy. Prawo i urzędnicy, od decyzji których zależy powodzenie inwestycji informatycznych, hamują internet.
Wtórują mu operatorzy. - Największym problemem jest polski system prawny. Brak jasnych przepisów stwarza sytuację, w której decyzje urzędników są w dużym stopniu uznaniowe - mówi Jacek Niewęgłowski, członek zarządu P4, operatora sieci Play. W skrócie chodzi o to, że urzędnicy bliźniacze sprawy interpretują na różne sposoby.
Pozornie to błaha rzecz: jak zaklasyfikować umieszczenie nadajnika na dachu budynku. I tu urzędnik ma pole do popisu, bo w polskim prawie takich przegródek ma aż pięć (nadbudowa, przebudowa, rozbudowa, instalacja lub montaż). A każda wiąże się z innymi dla operatora konsekwencjami. - Jeśli urzędnik uzna, że to zwykła instalacja lub montaż, konstrukcja wymaga zgłoszenia i po 30 dniach bez protestu można ją stawiać, bo jest legalna - mówi w dzienniku Jacek Wilczewski, radca prawny, wspólnik w kancelarii Grynhoff Woźny Maliński. Gorzej, gdy uzna, że to nadbudowa - wówczas operator musi mieć decyzję lokalizacyjną i pozwolenie na budowę. Uzyskanie tych dokumentów zajmuje kilkanaście miesięcy i wiąże się z dużo wyższymi kosztami. A operator i tak nie ma pewności, czy zgodę dostanie. - Urzędy często blokują instalowanie anten, twierdząc, że szpecą widok lub zbyt agresywnie ingerują w linię nieba - twierdzi Wilczewski.
Play doświadczył tego na własnej skórze, rozbudowując m.in. sieć nadajników internetowych. Jak mówi Niewęgłowski, na nic zdało się kilkadziesiąt orzeczeń sądowych potwierdzających, że to montaż i pozwolenia nie wymaga. - I tak znajdzie się urzędnik, który pozwolenia będzie się domagał.
- Poszedłem do nadzoru budowlanego z argumentami, że maszt o wysokości do 10 metrów nie wymaga pozwolenia, lecz jedynie zgłoszenia - opowiada "Gazecie" lokalny operator z Pomorza. Usłyszał: "Może i tak jest, ale my tak nie praktykujemy".
Od decyzji urzędnika zależy też, jak szybko operator przeciągnie kabel z sąsiedniego budynku - bo może uznać to za przyłącze (wystarcza zgłoszenie) lub za sieć i tu znów konieczne jest pozwolenie na budowę.
Nie łatwiej jest ze stawianiem masztu w szczerym polu - jeśli gmina w planie zagospodarowania przestrzennego nie przewidziała jednoznacznie, że maszty stawiać można, to zaczynają się problemy. Najczęściej operator musi wystąpić o zmianę planu. - A na to trzeba czekać minimum dziewięć miesięcy - mówi radca prawny.
To i tak wariant optymistyczny. - W planach w ponad sześciuset miejscowościach są zapisy zakazujące, bez żadnych racjonalnych przesłanek, budowy stacji bazowych telefonii komórkowej - mówi w "GW" Zbigniew Lazar, rzecznik PTC, operatora sieci Era. Tak jest m.in. w: Jabłonnie, Tomaszowie Mazowieckim, Lublinie, Zamościu, Mirsku czy Jaworznie. - Organizacje quasi-ekologiczne mogą zgodnie z prawem w dowolnym momencie blokować inwestycję telekomunikacyjną. Manipulują danymi i wmawiają ludziom szkodliwość tych inwestycji - mówi Lazar.
I tak niejasne prawo i urzędnicy dokładają swoją cegiełkę do faktu, że Polska wlecze się w ogonie telekomunikacyjnej Europy m.in. pod względem dostępu do szerokopasmowego internetu.
- Część barier jest usuwana przez odpowiednie resorty, ale jeszcze wiele zostało do zrobienia - przyznaje Anna Streżyńska, szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej.
Rząd dopiero ostatnio dostrzegł problem - właśnie powstaje specustawa, część pakietu antykryzysowego rządu Donalda Tuska, która ma sprawić, że budowa szerokopasmowego dostępu do internetu ruszy z kopyta. Co zmieni? Ma m.in. uprościć procedury związane z inwestycjami telekomunikacyjnymi i nałożyć na deweloperów obowiązek okablowania światłowodem nowych budynków. Ma też pozwolić operatorom na przejście z kablem przez nieruchomości - dziś protestują przeciwko temu nie tylko prywatni właściciele, ale i gminy. Projekt ustawy ma powstać do końca marca.
- Ustawa powinna zostać uchwalona pod koniec roku, może już jesienią - zapewnia Magdalena Gaj, wiceminister infrastruktury.
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Prawo i urzędnicy hamują internet